Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/234

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na ubranie, na jego drobne wydatki, a z reszty opłaca mieszkanie i utrzymanie dla nich dwojga.
— Mąż nie zostawił mi nic, prócz wspomnienia wielkiego, bezgranicznego szczęścia. Umarł lat temu kilka. Lulu wstąpił na scenę — poszczęściło się. Teraz jest nam dobrze.
Tuśka czuje wielkie zdumienie.
Jakto, więc ten szałaput, ten komedyant, który oprócz miłostek nie zdawał się nic mieć przed sobą w życiu — wypełnia tak uczciwie, tak pięknie synowskie obowiązki?
To »coś«, co tak solidarnie łączy z sobą wszystkie kobiety — ta wdzięczność dziwna, którą kobieta czuje dla mężczyzny, jeśli postępuje uczciwie i pięknie względem innej kobiety, przyczynia się w Tuśce do rozwiązania jeszcze silniej powstającego w niej uczucia dla Porzyckiego. Nie w jednym kierunku dążą teraz jej myśli, już zaczyna sobie z niego urabiać ów »ideał doskonałości« i cała siatka ścieżek ku niemu się powoli do jej serca zbiega.
To, co w mężu swoim uważa za obowiązek, tę pracę i oddawanie wszystkiego na wyżywienie jej i dzieci — w Porzyckim wzrasta do rozmiarów heroizmu.
— Zacne... dobre... drogie... — myśli, patrząc na całującego matkę po rękach aktora.
Niesprawiedliwość, będąca pierwszą cechą miłosnej ekstazy, zaczyna, już obejmować ją w swoje posiadanie.
— Brakowało mi jednego do szczęścia — mówiła do niej raz Porzycka — córeczki.
Śliczny uśmiech posłała w stronę Pity. Dziewczynka odpowiedziała szablonowym, grzecznym uśmieszkiem.
— Ba! — zawołał wesoło Porzycki — z takim urwisem, jak ja, miała mama dosyć! Wystarczyłem za tuzin córek.
— Nie — odparła Porzycka — kobieta zawsze pragnie mieć córkę, bo nic nie zdoła zastąpić tej serdecznej łączności, jaka jest między matką a córką. Prawda, że mam racyę?
Zwróciła się ku Tuśce, która zarumieniła się gwałtownie.
Uczuła bowiem na sobie wejrzenie Porzyckiego