Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/196

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ze stołu zlatują ćwiartki papieru, a między niemi i list Tuśki do męża.
»Odetchnę, gdy nie zobaczę więcej tych gór obrzydłych i tego wstrętnego otoczenia, do którego nie mogę się przyzwy...«
Fruwa kartka, fruwa w takt walca za ślicznemi nóżkami Pity, nóżkami małej baletniczki, osnutej w błękitne pończoszki i obutej w białe, sznurowane buciki.



XX.

— Koło wodospadów staniemy!...
— Dobrze! Zdaję się na pana. Ja nie mam pojęcia, jak się to jedzie.
Posuwają się niezbyt śpiesznie. Dnia tego dużo pojazdów jedzie w stronę Morskiego Oka. Dzień cudowny. Szafir nieba ciemny, jednostajny. Na jego tle smereki rozpinają swe wykoronkowane, bogate ramiona. — Co chwila płaty gencyan zdają się być stawami, w których przegląda się szafir nieba. — Śnieg leży tu i owdzie w ciemnych, bezsłonecznych zagięciach. I ciągle zmiany widoków, jakby jakieś duchy rozścielały mgłę kobierców, na których utkały czarujące obrazy. Pachnie świeżością, żywicą, duszą życia, pięknem i rozmodleniem istnienia.
Od wichru halnego, jak pobojowiska. Całe szmaty lasu stłuczone na miazgę, jakby przeleciał tędy hufiec potwornych rycerzy, walących kopytami rumaków w wyniosłe świerki.
A one — padły całe, nieugięte i teraz trupami zawaliły drogę.
Dokoła nich wachlarzami zielenią się paprocie i rosną kandelabry złotogłowiu. Wieczysta kaplica pogrzebowa, wieczysty strojny katafalk owych drzew poległych.
Powóz, w którym jedzie Tuśka, Pita i Porzycki,