Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chałam. — Nie wiem sama, co się ze mną dzieje. Zdaje mi się, że umrę. Na seryo myślę stąd uciekać i proszę cię, nie zdziw się, jeżeli nas zobaczysz którego dnia wchodzące do mieszkania. Zakopane to piękne zdaleka, ale zblizka nic szczególnego. Zimno, smutno, drogo i tylko bardzo bogaci ludzie mogą żyć tutaj możliwie«...
Dotarła wreszcie do kwestyi materyalnej. Lecz w tej chwili była tak szalenie zniechęcona, że nie miała ochoty łamać sobie głowy nad znalezieniem środków długiej egzystencyi w Zakopanem.
Wstała i zaczęła chodzić po pokoju.
— Wyjadę! — pomyślała — wyjadę! To będzie najrozumniej. Jeżeli dalej mam być tak zdenerwowana, to należy stąd uciekać.
Stanęła przed oknem i spojrzała ku górom, mdlejącym w upojeniu sennem
— To te przeklęte góry!... one mnie tak denerwują!...
Ogarnęła okiem drobiazgi, porozrzucane w pokoju.
— Spakuję do jutra... wyjadę!...
I znów myślą pobiegła ku drzwiom pokoju Porzyckiego.
Poco ta kobieta go nachodzi? Dlaczego nie pozostawi go w spokoju? Czy tak być powinno? Nie ma nawet poczucia przyzwoitości! Jeżeli Pita będzie wracała przez dziedziniec, a u Porzyckiego okno otwarte... Bóg wie, co może posłyszeć...
I zaraz sformowało się w niej pragnienie.
— Pójdę, zobaczę...
Znów się usprawiedliwia, że czyni to jedynie ze względu na moralność Pity.
Wychodzi cicho przez sień i przesuwa się ku szopie gaździny, niby szukając Wikty.
Rzeczywiście okno mieszkania Porzyckiego jest na rozcież otwarte i nawet niezasłonione firanką. Widać doskonale siedzącą tyłem do okna w kapeluszu czarno ubraną kobietę. Porzycki chodzi po pokoju i mówi coś głośno z ożywieniem.