Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Lecz on nie dał jej dokończyć.
— Niech się pani nie obraża, bo ja pani prawdę mówię... a za prawdę tylko głupcy się gniewają.
Nagle Pita powstała i dyskretnie usunęła się z werandy.
Porzycki patrzył na nią, jak zaczęła chodzić powoli po ścieżce, wijącej się dokoła domu.
— Co za takt w tem dziecku! — powiedział z zachwytem. — Czuje, że nie powinna słyszeć, jak się strofuje matkę i odeszła.
Tuśka brwi zmarszczyła.
— Jeśli dziecko ma takt, to pan go nie masz. Mówisz mi impertynecye...
— Nie — ja pani mówię prawdę. Ale co za szkoda, że ta dziewczynka jest w pani rękach. Pani ją tak sztucznie tresuje, że formalnie zrobi się z niej lalka na sprężynach. Gdyby pani raz sama przestała być sztuczną i żyła życiem naturalnem, poznawałaby pani, jaka to jest rozkosz i swej małej nie broniłaby pani całe życie być... sobą.
Tuśka doznawała wrażenia, jakby ktoś zdzierał z niej powoli otulające ją przed zimnem osłony.
— Ja jestem szczera — odparła powoli — i dzieci moje są szczere. Owszem, ja z mężem kładziemy nacisk na to, aby panowała u nas szczerość.
Czuła, że kłamie w tej chwili i policzki jej rozpalały się powoli płomiennym rumieńcem.
Aktor kręcił głową.
— Ja się nigdy nie mylę. Jeżeli jesteście tacy względem siebie szczerzy, to dlaczego dziecko pani nie śmiało rzucić się pani na szyję i całować jej tak, jak córka matkę całować powinna?
— Pan daruję, ale my nie mamy zwyczaju demonstrowania swych uczuć hałaśliwie na zewnątrz.
Aktor klasnął w ręce.
— No... no... więc... nie kijem, to go pałką. Dowód jeden, że skrywacie swoje przywiązanie, bo przecież musicie się kochać? co?...
— Pan chce mnie uczyć wychowania dzieci?