Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Spojrzał na nią troszeczkę zdziwiony i zaraz uśmiechnął się uprzejmie, lecz jakby z przymusem i pochylił trochę głowę.
— Dziękuję ci — nie troszcz się o mnie. — Ja mam zdrowy żołądek...
Przechodził chłopiec, roznoszący pisma ilustrowane.
— Może ci co kupić? — zapytał.
W tej samej chwili Pita wyjrzała z wagonu.
Błądziła roztargnionem spojrzeniem po peronie, po palcie wytartem ojca, po jego bladym uśmiechu, a policzek jeden miała wydęty angielskiemi cukierkami, które wiecznie ssała.
— A może Pita chce pomarańczę? — zapytał Żebrowski.
Natychmiast dziewczynka grzecznie bardzo odpowiedziała:
— Dziękuję tatusiowi!
Ale on przywołał przekupnia i wybrał dwie duże pomarańcze silnie czerwone.
Wybierał starannie, macając skórkę chudemi, klekocącemi palcami.
Wreszcie zapłacił i pomarańcze do okienka, w którem wciąż, jak w ramie, bielała twarz Pity — podniósł.
— Proszę cię, moje dziecko...
Ale Pita uważała za stosowne ceremoniować.
— Nie... nie... dziękuję...
Pani Tuśka wmieszała się z grzeczną interwencyą:
— Ależ, moje dziecko, weź — skoro tatuś taki dobry...
— Zrób mi tę przyjemność — prosił ojciec.
Pita wzięła pomarańcze, lecz nie zniknęła z niemi we wnętrzu wagonu. Stała ciągle przy oknie i na tle jej szarego płaszczyka te ognisto barwne owoce ciągnęły oczy malarskim ślicznym kontrastem barw.
Wymienienie tych uprzejmości zdawało się, iż na chwilę wyczerpało całą tę rodzinę i wszyscy umilkli, nie mając już sobie nic w chwili rozstania do powiedzenia.
Pani Tuśka myślała, iż źle zrobiła, nie biorąc na