Strona:PL Gabriela Zapolska - Menażerya ludzka.djvu/318

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I razem z tym jękiem chłopców goniących bydło, jakaś nieokreślona tęsknota spada na całą wieś.
Słońce nie świeci jaskrawo.
Żółte i jakby gasnące, zapada coraz niżej.
Coś się nad ziemią snuje, coś, jakby widma z grobów wstające, szepczące tajemnicę mogił, trupich czaszek rozhowory.
Janek określić tego nie umie, rwie się w nim tylko coś i w przepaść dąży.
Obejrzał się jeszcze raz ku kuchni.
Niewidzi nikogo.
Zanim kurczęta podadzą, on przez staw przepłynie i powróci.
Wypije tylko jeden kieliszek, jeden tylko, aby lepiej służyć do stołu...
Czuje bowiem, że jest cały z waty i na nogach się nie utrzyma.
Wyskoczył przez okno, wpadł w grządkę nasturcyj, zaklął i jak zając po przez trawniki pomykać zaczął.