Strona:PL Gabriela Zapolska - Menażerya ludzka.djvu/019

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przeciągły pocałunek przerwał ciszę.
Wśród bladego światła przyciemnionej lampy, zamajaczyła nagle drobna postać bobieca, powstająca z otomany.
Kaskada jasnych włosów rozsypana na zarumienione ramiona, drżała złotawym blaskiem; oczy, błyszczące fosforycznym ogniem, migotały u tej kobiety jak dwa błędne ogniki, usta namiętnie rozchylone, zgniecione w świeżym pocałunku miłosnym, zachowały jeszcze wilgoć zmysłowej ekstazy.
Wszystko w tej postaci tchnęło zmysłowością, szałem bachantki, poddającej swą pierś pod uściski satyra.
Stanęła, wyciągając ręce wysoko nad głową, przechylając się w tył, wciągając jakby w siebie cząstkę miłosnego dreszczu.
Stojący przed nią mężczyzna zapalał właśnie papierosa.
— Mogłabyś zostać chwilę.
— O! nie, nie — odparła kobieta — muszę wracać, aby podejrzeń nie ściągać...