Przejdź do zawartości

Strona:PL G de Maupassant Widma wojny.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Lamadon cierpko się uśmiechała przez cały wieczór.
— Bo wiesz jak taka baba waryuje za mundurem, to jej już wszystko jedno, Francuz czy Prusak. Pożal się Boże, co za ohyda!
Przez całą noc w mroku korytarza słychać było jakby szelesty, lekkie szmery, zaledwie dosłyszalne, raczej podmuchy, stąpanie bosych nóg, od czasu do czasu trzaskanie podłogi. Widocznie działał szampan, mający podobno zakłócać sen.
Nazajutrz rano, śnieg skąpany w jasnem słońcu zimowem, oślepiał wprost swoją białością. Dyliżans, zaprzężony nareszcie, czekał przed domem, a cały rój gołębi w puszystem białem upierzeniu, o czerwonych oczkach z czarną plamką w pośrodku, dreptał poważnie u nóg sześciu koni, szukając pożywienia w dymiącym nawozie zwierząt.
Furman zakutany w kożuch barani, siedział na koźle, paląc fajeczkę, a uradowani podróżni co szybciej pakowali zapasy żywności na dalszą podróż.
Czekano tylko na Gałkę łojową. Nadeszła.
Wydawała się nieco zmieszaną, zawstydzoną; nieśmiało zbliżyła się do towarzyszy podróży, którzy odwrócili się od niej, wszyscy równocześnie, jakby jej wcale nie widzieli. Hrabia z godnością podał ramię swej małżonce, co szybciej usuwając ją z tego nieczystego sąsiedztwa.