Przejdź do zawartości

Strona:PL G de Maupassant Silna jak śmierć.djvu/234

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

połknął w młodzieńczem podnieceniu. Wybiła godzina trzecia, przejmując go zdumieniem, że wcale nie jest senny. Wstał, by zamknąć okno i książkę położyć na stole; lecz pod chłodnym powiewem nocy, ból ostry, niedostatecznie widać wyleczony kąpielami w Aix, przebiegł go nagle wzdłuż bioder, niby zew, przypomnienie na czasie. Odrzucił książkę z gestem zniecierpliwienia, mrucząc: Masz, stary głupcze! Położył się i zgasił światło.
Nazajutrz poszedł do hrabiny, postanawiając energicznie, że nie pójdzie tam przed upływem dwóch dni. Cokolwiek jednak robił, czy to próbując malować, czy wychodząc na przechadzkę, czy obnosząc swą melancholję od domu do domu, wszędzie i bezustannie towarzyszyła mu myśl opętańcza o dwóch tych kobietach.
Wzbraniając sobie odwiedzin, znajdował ulgę w myśleniu o nich i myśli tej się poddawał, krzepiąc serce ich wspomnieniem. I często mu się zdarzało, że w pewnego rodzaju halucynacji, ogarniającej go w samotności, obydwie te postacie nawiedzały go, inne, niż były w istocie, następnie znikały jedna po drugiej, łącząc się z sobą, jednocząc, jedną tylko mając twarz, nie będącą właściwie ani twarzą matki, ani córki, lecz kobiety kochanej do szaleństwa, kiedyś i dziś i ciągle.
Wówczas ogarniały go wyrzuty sumienia, że poddaje się tym marzeniom, z każdą chwilą potęgującym się i coraz bardziej niebezpiecznym. Chcąc im umknąć