Przejdź do zawartości

Strona:PL G de Maupassant Piotr i Jan.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jan błyszczącem spojrzeniem gonił, za umykającą przed nim drobną nóżką, jędrną łydką, gibką postacią i olbrzymim, wyzywającym kapeluszem pani Rosemilly. A ta ucieczka podniecała jego pragnienie, przyspieszała postanowienie stanowcze, jak zwykle bywa u ludzi wahających się i trwożnych. Ciepłe powietrze, przepojone zapachem morza, jałowców ciernistych, koniczyny i traw, bardziej go jeszcze podniecało a nawet z lekka oszałamiało, i za każdym krokiem, z każdą sekundą, za każdem spojrzeniem, rzuconem na wdzięczną sylwetkę młodej kobiety postanowienie jego przybierało kształt wyraźniejszy; aż wreszcie zdecydował się odrzucić wszelkie wahania, wyznać jej swą miłość i poprosić o rękę. Ta wycieczka bardzo mu posłuży, ułatwiając pożądane sam na sam; poza tym będzie to naprawdę ładne tło do wyznania miłości brocząc w letniej wodzie i goniąc spojrzeniem umykające do szczelin szumiaste krewetki.
Przebywszy dolinkę, zobaczyli nad brzegiem otchłani wązką ścieżynę, biegnącą wzdłuż skał nadbrzeżnych, a pod nimi, pomiędzy morzem a podnóżem gór, mniej więcej na połowie wysokości, olbrzymie zwały chaotycznych, wyszczerbionych, bezkształtnych, rozsiadłych jedne ponad drugiemi wśród równi okrytej trawą, lekko sfalowanej, ciągnącej się w nieskończoność ku południowi, wytworzonej widocznie przez wiekowe obsuwanie się gór. Na tej bezmiernej przestrzni krzewów i traw, zdających się drżeć ustawicznie jakby od podziemnych wulkanów, staczające się coraz to niżej skały, wyglądały niby ruiny ogromnego miasta, które niegdyś spoglądało z góry na Ocean, samo oszańcowane białym wałem skał nadmorskich.