do drzwi. Otworzył, a pani de Marelle wpadła przerażona i zadyszana.
— Słyszałeś?
Udał, że nie wie o niczem.
— Nie, a co?
— Jak mnie znieważyli?
— Kto taki?
— Ci nędznicy z parteru.
— Ależ nie! Cóż to było? powiedz!
Zaczęła łkać, nie mogąc wykrztusić słowa.
Musiał rozpiąć jej suknie, rozebrać, ułożyć na łóżku i nacierać skronie zwilżonym ręcznikiem. Dyszała ciągle; następnie uspokoiwszy się cokolwiek, wybuchnęła gwałtownie.
Chciała, by zaraz zeszedł, bił tych ludzi, zabił na miejscu.
— Ależ to ludzie nieokrzesani, wyrobnicy — powtarzał ustawicznie. — Pomyśl, że musiałabyś pójść do sądu; mogliby cię tam poznać, może nawet uwięzić. Z takimi ludźmi nie można zadzierać.
Pani de Marelle myślała już o czem innem.
— Ale cóż my teraz zrobimy? Ja nie mogę już tu przychodzić.
— Jest na to sposób bardzo prosty — odpowiedział — przeprowadzę się gdzieindziej.
— Tak, ale to wymaga pewnego czasu — szepnęła.
Strona:PL G de Maupassant Piękny chłopiec.djvu/139
Wygląd
Ta strona została skorygowana.