Przejdź do zawartości

Strona:PL G de Maupassant Mont-Oriol.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

na górę po woreczek podróżny, a kiedy wracał, widział połowę wsi zgromadzoną przed bramą.
Nagle zjawił się dr Bonnefille, biegł, zaaferowany, jak zwykle. Gontran utrzymywał, że ma minę, jakby od śmierci uciekał. Przechodząc koło Willa, ukłonił mu się, jak zwykle i rzekł:
— Szczęśliwej podróży, panie baronie...
— Dziękuję pięknie — rzekł cicho Gontran.
Andermatt tryumfujący, nadęty radością i dumą, ściskał ręce, dziękował, powtarzał na około:
— Do widzenia! Do widzenia!
O mało nie zapomniał uściskać żonę, tak był zajęty czem innem. Ta obojętność sprawiła jej ulgę, a kiedy ujrzała nareszcie oddalający się i ginący w wieczornym mroku powóz, zdało się jej, że już nikogo przez resztę życia obawiać się nie będzie.
Cały wieczór przesiedziała przed hotelem między ojcem a Pawłem Bretigny; Gontran poszedł do kasyna, jak zwykle co dzień.
Krystyna nie chciała ani chodzić, ani mówić; siedziała nieruchoma, z rękami skrzyżowanemi na kolanach, ze wzrokiem, gubiącym się w ciemności, zmęczona, osłabiona, niespokojna trochę a jednak szczęśliwa.
Do pokoju udała się wcześnie — pragnęła być sama i myśleć. Usiadłszy w głębi fotelu,