Przejdź do zawartości

Strona:PL G Sand Cezaryna Dietrich.djvu/295

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Kiedy tak Cezaryna rozmawiała ze swoim mężem, obserwowałam tego ostatniego; zachwycona z początku widokiem siły i zdrowia, jakie posiadać się zdawał, zaczynałam się potém niepokoić bardzo dziwną, zmianą w jego fizyonomii. Oczy jego nie były już te same; błyszczały nadzwyczajnie, a blask ten wzmagał się, w miarę jak wyzwany do wyjaśnień, zamykał się w coraz cieśniejszéj grzeczności. Czy pożerała go zazdrość tajona? czy to był ostatek czy powrót gorączki? czy też to lśniące błyskawicami oko, które zdawało się oddzielać od wierzchniéj powieki, było niezmazaném znamieniem, które mu zostawiło nerwowe ściągnięcie się po wielkich cierpieniach fizycznych?
W téj właśnie chwili wszedł Bertrand, mówiąc markizowi, że Dubois był na jego rozkazy.
— Rozumiem — odpowiedział p. de Rivonnière — chce mnie zabrać. Boi się, żebym się nie zmęczył. Powiedz mu, że mam się bardzo dobrze i że czekam na pana Dietricha.
Potém wrócił do uciążliwéj rozmowy z żoną, zadając jéj pytania o wszystkie osoby jéj otoczenia; zdawało się, że nie postradał pamięci o żadnym szczególe, któryby go mógł interesować. Szczególne jego oko zadziwiało mię ciągle; zdawało mi się, że słyszałam głos Dubois w sąsiednim pokoju. Wstałam niby bez celu i pośpieszyłam ażeby się go wypytać.
— Potrzeba, żeby pani wyprawiła pana markiza — odpowiedział po cichu; — wkrótce będzie godzina jego napadu.