Przejdź do zawartości

Strona:PL G Sand Cezaryna Dietrich.djvu/265

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jednakże zaczynałam się niepokoić jéj bolejącą, miną i tém zwątpieniem, w którem podchwycić ją często mi się zdarzało. Markiza widziała to dobrze, a jeżeli jéj pod tym względem żadnych pytań nie zadawała, to dla tego że znała lepiéj niż ona sama przyczynę tego smutku. Małgorzata potrzebowała żeby ją pytano; jak wszystkie dzieci, nie wiedziała co z sobą zrobić, kiedy się nią nie zajmowano. Mówić o sobie saméj, żalić się, rozwodzić się, chwalić się oskarżając, kazać się sądzić, żałować, przyrzekać i zaczynać na nowo — takie było jéj życie; a odkąd p. Féron przestała być jéj powiernicą, i odkąd Paweł ożeniwszy się z nią, nabawiał ją pewnego rodzaju strachem, nagromadzała burze w swém sercu.
Kiedyśmy wszystkie trzy były w jéj ogródku — Paweł zajęty był czémś na zewnątrz — przerwała tamę, którą jéj nasz brak ciekawości nałożył.
— A więc Paweł bardzo dobrze się bawił u państwa wczoraj wieczorem, powiadała do nas tonem dość ostrym — kiedy nie zdążył na pociąg i wrócił dopiero o godzinie jedenastéj piechotą, ścieżkami
— Czy doprawdy — odpowiedziała Cezaryna — byłaś niespokojna?
— Z pewnością że byłam. Tak sam jeden człowiek, na drodze gdzie nikogo się więcéj nie spotyka prócz ludzi, którzy się włóczą nie wiadomo po co. Pani powinnaby mi była wcześniéj go odesłać. Kiedy nie przybywa na godzinę, liczę minuty; i to mi właśnie ból sprawia!