Strona:PL G Flaubert Salammbo.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

bowała żołnierzy. Dotąd dotrzymywała ona wiernie swoich obietnic, tym razem dopiero skąpstwo sprowadziło na nią groźną burzę. Numidja, Libijczycy, Afryka cała mogła się rzucić na Kartaginę, jedno morze było wolnem jeszcze, lecz stamtąd grozili Rzymianie, i Kartagina, jak człowiek otoczony mordercami, czuła nadchodzącą zewsząd śmierć.
Zwrócono się jeszcze do Giskona. Barbarzyńcy przyjęli jego pośrednictwo i jednego dnia ujrzano spuszczające się łańcuchy i trzy płaskie czółna, które przebywszy kanał Taenia, wpłynęły na jezioro. Na pierwszym ukazał się Giskon. Obok niego na wzniesieniu urządzonem nakształt katafalku ustawioną była ogromna skrzynia z klamrami podobnemi do spadających koron. Dalej zastęp tłumaczy ubranych jak sfinksy z papugą wykłutą na piersiach, przyjaciele, niewolnicy wodza licznie zebrani i bezbronni. Trzy tak napełnione statki zbliżały się wśród okrzyków armji, a kiedy Giskon wylądował, żołnierze wybiegłszy na jego spotkanie, urządzili mu rodzaj trybuny na workach, na którą on wstąpiwszy oświadczył, że nie byłby tu przybył, gdyby, nie miał czem całkowicie ich zaspokoić.
Oklaski tłumu na chwilę przerwały mu mowę. Potem przyganiał postępowaniu Rzeczypospolitej, oraz i jurgieltników, przypisując powód nieporozumień kilku buntownikom, którzy gwałtownością swoją przestraszyli Kartaginę; dobre jej chęci jednak jak najjaśniej okazywał wybór jego dla porozumienia się z nimi, — jego, który był śmiertelnym przeciwnikiem Hannona. Nie powinni byli posądzać ludu o niedorzeczną chęć rozdrażnienia walecznych, ani o niewdzięczność w zapoznawaniu ich zasług; dla tego też Giskon podjął się zapłacić żołnierzom, poczynając od Libijczyków.