Strona:PL G Flaubert Salammbo.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wypchnął go poza Gades; Kabirowie zstąpili pod wulkany a Rabbetna zawisła ponad światem jako karmicielka, rozlewając światło swoje niby mleko i noc jakby płaszcz.
— Cóż dalej? — pytała dziewica.
Kapłan opowiadał jej tajemnicę pierwiastków, umyślnie nastręczając dziewicy odleglejszą perespektywę; atoli Salammbo zapaliła się żądzą wiedzy i Schahabarim, w połowie ustępując jej, ciągnął dalej:
— Ona zsyła natchnienie i rządzi miłością ludzi.
— Miłością ludzi! — powtórzyła Salammbo, marząc.
— Ona je st duszą Kartaginy, mówił kapłan, a jakkolwiek jest wszędzie rozlana, jednakże tu właśnie zamieszkuje pod świętą zasłoną.
— Ojcze! — zawołała Salammbo, — ja ją zobaczę, nieprawdaż? Ty mię zaprowadzisz do niej! Wahałam się oddawna, chęć ujrzenia jej postaci pożera mię. Miej litość nademną! Dopomóż mi! Udajmy się tam!
Ale on ją usunął gestem gwałtownym i pełnym dumy.
— Nie, nigdy! Czyż nie wiesz, że się to śmiercią przypłaca? Pragnienie twoje jest świętokradztwem: bądź już zadowolniona tą wiedzą, jaką posiadasz!
Dziewica padła na kolana, na znak żalu dotykając dwoma palcami swoich uszu, i tak szlochała, przygnębiona słowy kapłana, pełna jednocześnie gniewu, trwogi i upokorzenia. Schahabarim wyprostowany stał i był nieczulszym niż kamienie tarasu. Mierzył on wzrokiem od stóp do głów drżącą dziewicę a w duszy swej doświadczał jakiejś dziwnej rozkoszy, widząc to cierpienie znoszone dla swego bóstwa, którego on sam nie umiał pojąć należycie. Już ptaki ozwały się śpiewem, powiał zimny wietrzyk a małe obłoczki przesuwały się po niebie zbiedniałem.
Nagle na horyzoncie poza Tunis kapłan ujrzał jakby mgły lekkie wlokące się po ziemi, z czego