Strona:PL G Flaubert Salammbo.djvu/227

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wów i uprawy gruntów, okolica wydawała się zupełnie pusta. Gdzie niegdzie wznosiły sie stogi wypadającego z kłosów jęczmienia... Na dalekim horyzoncie czerniały tu i owdzie rozrzucone wioski. Od czasu do czasu wznosiły się kawałki spalonego muru koło drogi, zapadnięte dachy chat, w których wnętrzach znajdowały się tylko skorupy garnków, łachmany z odzieży i rozmaite sprzęty potłuczone do niepoznania. Często jakaś istota obdarta, z fizjognomią straszną i rozpłomienionemi oczyma ukazywała się wśród tych gruzów; prędko jednak zjawisko takie niknęło w jakiejś przepaści. Salammbo i jej przewodnik nie zatrzymywali się wcale. Na rozległych przestrzeniach opustoszałych równin wznosiły się za niemi obłoki kurzu. Czasami napotykali spokojne ustronia i strumienie toczące się wśród niezdeptanej trawy, a Salammbo dla odświeżenia rąk swych zrywała zroszone kwiaty... Raz w gaju róż laurowych koń jej potknął się na trupie ludzkim.
Niewolnik jednak dopomógł jej znowu dosiąść wierzchowca. Byłto człowiek posiadający zaufanie Schahabarima, służebnik świątyni, którego zwykle używano w niebezpiecznych misjach.
Przez zbytnią przezorność szedł on już teraz pieszo przy dziewicy, poganiając konie rzemiennym biczem okręconym przy swej ręce. Czasami dobywał z koszyka — wiszącego na piersi — bułeczki pszenne, daktyle i jaja żółte zawinięte w liście lotusu, podając w milczeniu Salammbo.
W ciągu dnia trzech barbarzyńców okrytych skórami bydlęcemi zastąpiło im drogę; za niemi ukazał się inne bandy złożone z dziesięciu, dwunastu, lu dwudziestu pięciu ludzi; wielu z nich pędziło kozy lub chromające krowy. Ich ciężkie laski z ołowianemi gałkami i kordelasy świeciły blaskiem przy zaburzonej odzieży. Spoglądali na podróżnych groźnym i zdumio-