Strona:PL G Flaubert Salammbo.djvu/217

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

to jedno i to samo, Moloch i Matho — nie mogła już ich rozróżnić, obydwa ją prześladowali.
Pragnęła poznać przyszłość i udała się do czarnego węża, gdyż z zachowywania się jego wyciągano wróżby. Lecz koszyk był pusty i zaledwo znalazła go zwiniętego na jednym ze srebrnych stopni przy wiszącym łożu, wycierał się, pozbywając starej zżółkłej skóry, gdy tymczasem błyszczące jasne ciało wyciągał jak miecz do połowy dobyty z pochwy.
Następnych dni, podług tego, jak dziewica nakłaniała się do poświęcenia, Python powracał do zdrowia, rósł i zdawał się ożywiać. Wtedy pewność, przez usta Schahabarima przemawiała wola bogów, uspokoiła ją. Jednego ranka zbudziła się nareszcie z silnem postanowieniem wykonania wszytkiego i pytała, co trzeba spełnić, aby Matho oddał welon.
— Upomnieć się o niego rzekł Schahabarim.
— A jeżeli odmówi?
Kapłan spojrzał na nią dziwnym wzrokiem, z uśmiechem, jakiego nie widziała jeszcze.
— Tak, co wtedy mam uczynić? — powtórzyła.
On poruszał palcami końce szarf spadające od tiary na jego ramiona i spuścił oczy w milczeniu. Lecz widząc, że dziewica nie rozumie go wcale, przemówił:
— Będziesz z nim sama...
— A więc, — pytała.
— Sama w jego namiocie.
— Więc? i cóż wtedy?
Schahabarim gryzł wargi, wyszukując jakiego zręcznego frazesu.
— Jeżeliby ci wypadało umrzeć, to stać się musi później — mówił — bądź odważną, nie przywołuj nikogo, nie przestraszaj się, — powinnaś być pokorną,