Strona:PL G Flaubert Pani Bovary.djvu/556

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Głupcze! wykrzyknął Homais; niezdaro! ciemięgo! ośle!
Opamiętawszy się jednak natychmiast, powrócił do przerwanej rozmowy.
— Chciałem spróbować rozbioru, doktorze, i primo, wprowadziłem ostrożnie w rurkę...
— Lepiej było wprowadzić jej palce do gardła, rzekł Larivière.
Kolega jego milczał, otrzymawszy przed chwilą poufnie dobrą burę za swój emetyk; w skutek czego zacny Canivet, tak wymowny i pewny siebie w sprawie operowanej nogi, dziś bardzo był pokorniutki; uśmiechał się tylko ciągle w sposób potwierdzający.
Homais lubował się swą dumą amfitryona, a myśl o nieszczęściu Bovarego przyczyniała się pod pewnym względem do jego zadowolenia, przez samolubny zwrot na siebie samego. Nadto, zachwycony był obecnością doktora Larivière’a. Popisywał się przed nim swoją erudycyą, rozprawiał o kantarydach, o upasie, o mancenilli, o żmijach.
— A nawet czytałem że trafiały się wypadki intoxikacyi, doktorze, zupełnego odurzenia, przez kiełbasy nazbyt gwałtownie uwędzone! Tak przy-