Strona:PL G Flaubert Pani Bovary.djvu/514

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Właśnie skończyły się nieszpory, tłum wychodził z kościoła trzema portykami, jak potok przez trzy arkady mostu, a pośrodku, nieruchomy jak skała, stał szwajcar.
Natenczas przypomniała sobie ów dzień, kiedy trwożna i pełna nadziei, wstępowała pod tę wielką nawę, która jej się mniej głęboką wydała od jej miłości i szła dalej, płacząc pod woalką, zrozpaczona, chwiejąca, blizka zemdlenia.
— Z drogi! krzyknął głos wychodzący z bramy którą otwierano.
Stanęła aby przepuścić karego konia, rżącego w zaprzęgu eleganckiego tilbury, którym powoził gentleman w sobolowem futrze. Kto to był? Ona go znała... Powozik przemknął się i zniknął.
Ależ to był on... wicehrabia! Odwróciła się: pusto już było na ulicy. Uczuła się tak smutną, tak znękaną, że musiała się oprzeć o ścianę żeby nie upaść.
Potem pomyślała że się pomyliła. Zresztą sama nie wiedziała co się z nią dzieje. Wszystko ją opuszczało, na zewnątrz i na wewnątrz. Czuła się zgubioną, dążącą w przepaści bezdenne i niemal z radością ujrzała w zajeździe pod Czerwonym Krzyżem poczciwego pana Homais, który pilno-