Strona:PL G Flaubert Pani Bovary.djvu/259

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kami pofałdowaną od zwiędłej renetki, a rękawy czerwonego kaftana spadały na długie i kościste jej ręce. Kurz stodół, ług pralni i wydzieliny wełny, taką na nich wytworzyły skorupę, tak je porysowały i wysuszyły, że wydawały się brudnemi chociaż były w czystej wodzie opłukane, a wskutek nieustannej pracy zawsze były przez pół otwarte, jakby dla dania pokornego świadectwa tylu przebytych cierpień. Jakaś klasztorna surowość podnosiła wyraz jej twarzy. Nic smętnego ani tkliwego nie łagodziło bladego jej spojrzenia. W ciągłem obcowaniu ze zwierzętami, przejęła ich milczącą odrętwiałość. Pierwszy to raz w życiu widziała się w tak licznem towarzystwie; a onieśmielona powiewającymi sztandarami, hukiem bębnów, widokiem panów w mundurach i czarnych frakach, orderu pana radzcy, stała nieruchoma, nie wiedząc sama czy miała postąpić dalej czy uciekać, ani dla czego tłum ją popychał, a przysięgli uśmiechali się dobrotliwie do niej. Tak stało to pół wiekowe służebnictwo, w obec rozpromienionych mieszczan.
— Przybliżcie się, szanowna Katarzyno Elżbieto Leroux! rzekł pan radzca, wziąwszy z rąk prezesa listę laureatów.