Strona:PL G Flaubert Pani Bovary.djvu/240

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

byli zakłopotani, nie wiedząc czy należało rozpocząć posiedzenie, czy też jeszcze zaczekać.
Nakoniec w głębi rynku ukazała się wielka najemna kareta, ciągniona dwoma chudymi końmi, które popędzał biczem woźnica w białym kapeluszu. Binet miał zaledwie czas krzyknąć: — „Do broni!” co też powtórzył dowódzca gwardyi narodowej. Rzucono się do kozłów. Z wielkiego pośpiechu, niektórzy zapomnieli swoich kołnierzy. Lecz ekwipaż prefekta zdawał się odgadywać ten kłopot i dwie zaprzężone szkapiny, kołysząc się na swych łańcuszkach, przybyły drobnym truchcikiem przed krużganek merostwa, właśnie w chwili, kiedy gwardya narodowa i strażacy rozwijali się przed nim przy odgłosie bębnów, takt nogami wybijając.
Na prawo! krzyknął Binet.
Stój! krzyknął dowódzca gwardyi. Lewo zwrot!
I po sprezentowaniu broni, przy czem zadźwięczało jak kiedy kociołek miedziany ze wschodów spada, wszystkie strzelby na dół opadły.
Natenczas ujrzano wysiadającego z karety jęgomościa w srebrem haftowanym mundurze, z czołem wyłysiałem, kępkę włosów na wierzchu gło-