Strona:PL G Flaubert Pani Bovary.djvu/238

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ja też, mówił Rudolf, pogrążam się w smutnem odrętwieniu...
— Pan? podchwyciła zdumiona. Ależ ja sądziłam pana bardzo wosołym?
— Ach, tak! na pozór, bo dla ludzi umiem twarz ubierać w maskę szyderczą; a jednak... ileż to razy, na widok cmentarza oblanego światłem księżyca, sam siebie zapytywałem czy nie lepiejby było pójść połączyć się z tymi, którzy tam zasypiają...
— O!.. A pańscy przyjaciele? rzekła. Pan zapominasz o nich.
— Moi przyjaciele? jacyż to? gdzież oni są? Kto dba o mnie?
Tym ostatnim wyrazom towarzyszył rodzaj bolesnego syknięcia.
Tu musieli rozłączyć się chwilowo, aby przepuścić człowieka niosącego ogromny stos krzeseł. Tak był niemi obładowany, że widać było tylko jego saboty i koniec rozpostartych ramion. Był to grabarz Lestiboudois, który wlókł dla wygody publiczności krzesełka z kościoła. Pomysłowy, gdy chodziło o własny interes, odkrył ten sposób skorzystania z komisyi i powiodło mu się, bo nie wiedział komu pierwej usłużyć. W samej rzeczy,