Strona:PL G Flaubert Pani Bovary.djvu/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Zmrok powoli zapadał. Sprzęty zdawały się znikać w półcieniu jak w tajemniczej otchłani. Na kominku wygasło, zegar na ścianie tykotał jednostajnie, a Emma mimowolnie dziwiła się tej ciszy wszystkich rzeczy, podczas gdy w łonie jej burza szalała. Lecz pomiędzy oknem a stolikiem była malutka Berta, która chwiejąc się w swych włóczkowych bucikach, próbowała zbliżyć się do matki i uchwycić za wstążki jej fartuszka.
— Daj mi pokój! rzekła odsuwając ją ręką.
Dziewczynka niebawem bliżej jeszcze przypełzała i oparłszy drobne rączki o kolana matki, wlepiła w nią swe duże niebieskie oczy, a czysta ślina z ustek jej aż na fartuszek spływała.
— Daj mi pokój! powtórzyła młoda kobieta rozdrażniona.
Wyraz jej twarzy przestraszył dziecię, które zaczęło płakać.
— A dajże mi raz pokój! wykrzyknęła odpychając ją łokciem.
Berta potoczyła się i upadła pod samą komodę, uderzyła się o brązową rączkę i krew popłynęła ze zranionego czoła dzieciny. Pani Bovary przelękniona rzuciła się ku niej, podniosła ją, zerwała sznur od dzwonka, wołała na cały głos służącej