Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/811

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Czy dobrze panią rozumiem?
— Jest to nieszczęśliwa sierota, dla któréj śmierć byłaby dobrodziejstwem, pobożny bracie!
— W klasztorze w Burgosie bardzo cicho i pięknie!
— Mimo to nie sądzę, aby dziewczyna mogła kiedykolwiek odzyskać zdrowie — jéj cierpienia martwią mnie.
— Dostojna pani, jak zawsze, jesteś pełna współczucia! Obie zawiozę do klasztoru, potém muszę się udać do Madrytu, ale Niemkę będę miał na oku — może za rok usłyszysz pani o mnie!
— Bez zadziwienia widzę wyraźnie, że mnie całkiem rozumiesz, pobożny bracie! poszepnęła piękna hrabina, czarownym głosem wyrażając swoją wdzięczność i uznanie. Powstała: Mogęż liczyć na twoją obietnicę?
— Jutro odwiozę obie dziewczyny do granicy — za dni cztery z pewnością możesz pani liczyć na to, że będą dostawione do klasztoru w Burgosie.
— Jakże panu dowiodę mojéj wdzięczności?
— Dostojna pani pragniesz mnie zawstydzić! Twoja gościnność, pani, mocno mnie zobowiązała! powiedział Józef i znowu odprowadził hrabinę na terras.
Upojeni winem, odurzeni miłością mnisi, bujali aż do szarzejącego poranku; wtedy dopiero powymykali się pojedynczo, aby znowu zamknąć się w swoich klasztornych murach.
Spojrzyjmy jeszcze w kilka miesięcy późniéj na zamek Angoulême i obaczmy jak Leona umiała bawić znakomity świat i coraz bardziéj pogrążać go w grzechu.
Nadchodziła już jesień. Drzewa w parku i bujne liście pnących się po filarach i terrasie roślin, przybierały ową mocno czerwoną barwę, która w połączeniu z soczystą zielonością przedstawia piękny widok.
Późne kwiaty kwitły w klombach, na krzakach róż pachniały ostatnie ciemno-czerwone królowe ogrodu. W parku powiewało orzeźwiająco świeże i korzenne po-