Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/614

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie, dzisiaj niedzielny wieczór, ten chętnie spędzam w spokojności i rozmyślaniu.
— Jak to czyni twój ojciec!
— Dla niego to przychodzę tutaj — on pragnie widzieć się z tobą!
— To coś brzmi jak wyrzut, Ulrychu — i muszę przyznać się do winy — dawno już nie byłem w twoim domu, dawno nie mówiłem z twoim biednym ojcem, którego jednak tak bardzo poważam i kocham! odpowiedział Eberhard, ściskając rękę przyjaciela i patrząc nań wielkiemi, rozwartemi oczyma.
— I on także kocha cię miłością nieustępującą w niczém miłości jego dla mnie. On bardziéj cierpiący niż kiedykolwiek.
— Cóż na to mówi Wilhelmi?
— Stara się ulżyć jego boleściom — bo rady już nie ma na nie! Starzec znosi wszystko jak bohater, z podziwienia godną spokojnością, bez głośnych narzekań opanowuje ciężar boleści, które teraz tak skrępowały jego członki, że ani jednym już prawie ruszyć nie może.
— O srogi losie! pomruknął Eberhard. On, który zawsze pracę uważał za świętość, który zawsze w bojaźni bożéj, w walce o światło dążył do najwyższych celów, on którego godność i głęboką powagę zawsze podziwiano — on na starość niewinnie cierpieć musi najcięższą dla niego mękę: sparaliżowanie!
— Zdaje mi się, że siły jego z każdym dniem słabną, i że musimy się przygotować na chwilę, w któréj go Bóg przed siebie powoła, powiedział Ulrych głębokim, wzruszonym głosem. Ty, mój przyjacielu, czujesz, co przy tém wstrząsa mojém sercem i ile ono cierpi!
Eberhard położył rękę na ramieniu Ulrycha, nie odpowiadając ani słowa, i wskazał słońce promieniejące w głębi salonu, z po nad którego wznosił się krzyż i trupia głowa.
Ulrych zrozumiał to napomnienie — jak w chwili natchnienia wyciągnął rękę ku tajemniczemu symbolowi