Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/559

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie chcę dręczyć cię mojemi słowy Małgorzato; czyń, co ci serce twoje nakazuje.
— O ty jesteś tak dobry, tak do, biednéj Małgorzaty przywiązany, jak ona wcale na to nie zasługuje! Okropnością byłoby, gdybyś i ty przezemnie miał zginąć! Coraz, bardziéj wszystko stracone, co się zemną wiąże, a to myśl straszliwa! A teraz myślisz, że ja niewdzięczna opuścić cię pragnę, ciebie, który dla mnie wszystko poświęciłeś.
— Mam zawsze przyzwyczajone do pracy ręce, Małgorzato, a tych nikt mi nie wydrze!
— O nie sądź tylko, że jestem niewdzięczną, prosiło dziewczę całym urokiem głosu; wrócę do ciebie Walterze, tylko dziecię moje ukryć pragnę!
— Lecz gdzie? — czuję, że masz słuszność, ale nie znajduję żadnego miejsca!
— Zostaw to moim staraniom! Skoro zaświta poranek, poszukam i znajdę schronienie! — Czego nikt inny zbadać nie może, to serce matki łatwo i prędko osiągną zdoła!
Walter zamilkł, — ze zdziwieniem i głębokiém współczuciem spojrzał na opuszczoną, która w myśli o dziecku swojém czerpała nową odwagę i siłę! Tak w pełnéj trosk rozmowie doczekali do rana. Gdy pojawił się pomiędzy drzewami pierwszy brzask, a skłaniające się do jesieni słońce rozwidniło alee, niespokojna matka wyszła z leśnéj chatki. Nie wiedziała dokąd spieszyć ma ze swoim klejnotem — nikomu powierzyć go nie mogła, przy kim byłoby bezpieczne, ale bądź co bądź musiała je gdzieś ukryć, aby go nie narazić na niebezpieczeństwo, które swoją niewypowiedzianą miłością przeczuwała!
Dzień już był jasny, gdy przybyła na ulice stolicy.
Mołgorzata na chwilę stanęła, i oglądała się niezdecydowana — ludzie przechodzili obok niéj — kiedy niekiedy miłosierna kobieta spojrzała na nią litościwém okiem — ale wszyscy przechodzili prędko zajęci swojemi interesami.