Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/494

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Przestrzeń dla biednych murzynów, rzekł przytém: leżą spakowani jak wanilia w workach!
Eberhard musiał śmiać się ze swojego murzyna i poszedł za nim otworzywszy klapę do téj głębszéj przestrzeni gdzie uderzyła go woń bezecna. Rozwidniła ją pochodnia, i można było poznać całą okropność położenia tych, co tam przez długie tygodnie setkami przemieszkiwać musieli.
Przegniłe sitowie pokrywało podłogę, po większéj części ukośnie ułożoną. Nigdzie nie było żadnego okna — w górze bałwany uderzały o blanki okrętu, nigdzie żadnego siedzenia, i nic coby przypominało pobyt człowieka.
Eberhard właśnie dał znak wyjścia z téj przestrzeni po drabinie, prowadzącéj w górę do otworu, gdy Sandok nagle w głąb pośpieszył — postrzegł tam nizkie drzwi, które uszły oka wszystkich — za silném przyciśnięciem otworzył je i pokazała się mała komórka, w takiéj ciemności ukryta, że w niéj nic rozpoznać nie można było.
— O, massa — pochodni! szybko zawołał Sandok.
Eberhard nie chcąc odmówić swojemu gorliwemu murzynowi, zbliżył się ku niemu ze światłem. Sandok nagle nachylił się i z krzykiem właściwym każdemu murzynowi, gdy znajdzie coś niezwykłego, wydobył z ciemności ciężki worek.
— Złoto, massa! rzekł tryumfująco.
Był to jeden worek ze skarbca w Monte-Vero. Sandok wyniósł jeszcze dwa inne — zresztą nie było nic w kryjówce.
— Teraz ustaje wszelka wątpliwość, zawołał Eberhard: zbrodniarze są na pokładzie! Ukryli się tak wybornie, że ich nie znaleźliśmy — ale spróbujemy jeszcze raz...
W téj chwili z górnego pokładu doszedł tak okropny wrzask i zgiełk, że Eberhard słuchając potknął się, a towarzyszący mu majtkowie pośpieszyli do luki, aby każdemu kto się zbliży usunąć drabinę, albo go zastrzelić.