Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jesteśmy sami, pani hrabino, rzekł silnym głosem, przebiegając okiem przestrzeń, w któréj głębi postrzegł wielka złotą klatkę z trzema lwami.
— Eberhardzie — zawołała miss Brandon, coraz mocniéj panując nad sobą — mniemałam, że mnie uwodzi jakieś złudzenie, gdy przechadzając się wczoraj po parku, przelotnie ujrzałam cię przejeżdżającego powozem.
— Nie mylisz się pani — właśnie cię szukam!
Miss Brandon teraz już znowu odzyskała spokojność, jéj dumnie zimne oblicze uśmiechnęło się i może pozbyło przez to ostatniego śladu przerażenia.
— Co za szczególna maskarada, panie hrabio! rzekła patrząc na robotniczą odzież Eberbarda.
— Prawie tak szczególna, jak tutejsze otoczenie pani! Przybywam, pani hrabino Ponińska, zażądać od pani mojego dziecka!
— Pańskiego dziecka? Dziwne żądanie, mości hrabio! Dziecię pańskie jest także mojém — a dla czegóż to pan nie nazywasz mnie swojém nazwiskiem, skoro przecięż jestem pańską żoną?
— Byłam, chciałaś pani powiedzieć, hrabino Ponińska! Mniemałem, że ta epoka naszego życia już na zawsze przeminęła! A przynajmniéj nie wiedziałem, że po wszystkiém, co przed blizko czternastu laty zaszło, jeszcze coś pani winienem.
— Byłeś pan w Ameryce.
— A teraz tu przybywam, aby moje dziecię, moją córkę, którą wtedy pani pozostawić musiałem, teraz pani odebrać! mówił Eberhard spokojnie, bez uniesienia.
Leona Brandon, którą on nazywał hrabiną Ponińską, niby szukała krótkiéj odpowiedzi, — niby nie mogła znieść spokojnie widoku stojącego przed nią dumnie wyprostowanego człowieka.
— Pani milczysz — wahasz się — mój domysł! — zawołał teraz Eberhard, a oczy mu silniéj zabłysły — gdzie jest moje, dziecię?
— Uspokój się panie hrabio!