Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/427

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Słowa murzyna brzmiały przerażająco. Wzruszają one każdego żeglarza, bo od dawna trwa u nich przesąd, że gdy okręt zmarłych mgłą nieco przykryty po falach płynie, to zdarzy się jakieś nieszczęście, burza albo zatonięcie, śmierć czyjaś lub zatrzymanie się na mieliźnie.
— Boże broń nas, okręt zmarłych! zawołali w téj chwili razem wszyscy majtkowie. Jedni modląc się poklękali, inni wybladli żegnali się.
I Eberhard także postrzegł ten przerażający obraz powietrzny.
Pędził on w dali wystając z pośrodka mgły — tułów miał czarny i długi — na wzór fregaty miał trzy ogromne maszty, których górne części kryły się we mgle — na jego pokładzie nie widać było żadnego majtka, żadnego kierownika, tylko na przodzie bujał okropny szkielet z uśmiechającą się głową — śmierć!
Posuwał się cicho jak duch.
Osada „Germanii“ pozakrywała twarze, chowając się przed tym strasznym widokiem — ale Eberhard nieznający bojaźni śmierci, w którego symbolu znajdowała się także trupia głowa, spokojnie patrzał na ten zamglony obraz.
— Marcinie, wypal z działa w tylnym pokładzie do okrętu zmarłych, obaczymy czy jego blanki wytrzymają kulę! zawołał przez tubę.
Starowierca sternik, ten prawdziwy z ciała i kości szczur morski, pełen wszelkich cnot i wad dzielnych marynarzy, przeraził się tym rozkazem, bo i sam właśnie odmawiał Ojcze Nasz. Chociaż zawsze bez wahania się spełniał rozkazy swojego pana, obecny jednak tak mu się wydał wyzywającym los, że mimowolnie błagająco poruszył rękami.
Hrabia de Monte Vero zapewne ten znak postrzegł. Pewnym krokiem przeszedł obok klęczących i modlących się majtków, i sam wszedł do przestrzeni okrętu zawierającéj armaty w tylnym pokładzie.