Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/1319

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

niewolników, i moje zdanie: Równe prawo dla wszystkich! nabiera coraz większego znaczenia. Oby Bóg dozwolił, aby i daléj myśl ta uznana została! Już to pojęcie prawdziwéj miłości bliźniego, prawdziwéj miłości i sprawiedliwości!
Milutka Józefina na własną i matki pociechę doczekała się tego zadowolenia, że lekarze po kilku tygodniach oświadczyli, iż stan Sandoka tak zadziwiająco polepszył się, iż teraz już bez niebezpieczeństwa rozpocząć można podróż do Brazylii.
Książę de Monte-Vero chętnie przyjął tę wiadomość, bo tęsknił do swego pięknego kraju i z rozkoszą myślał, że w towarzystwie córki i ukochanéj Józefiny wstąpi na kwitnące błonia, które sam stworzył i z których błogosławieństwo rozchodziło się po całéj ziemi.
Ale najszczęśliwszy był Marcin, sternik „Germanii,“ który codziennie przychodził do łoża Sandoka, aby się przekonać, czy rzecz prędko przyjdzie do skutku.
— Zuch z ciebie, bracie Sandoku, zwykle mawiał wtedy: uczyniłeś więcéj niż ci obowiązek nakazywał! Niech pioruny trzasną! niech-no komu podoba się, coś złego na ciebie powiedzieć, a wszystkie mu żebra połamię! Starego Marcina na wieki zrobiłeś swoim przyjacielem, i mogę ci przyrzec, że panią śmierć, gdyby się do i ciebie zbliżyć chciała, pięściami niegrzecznie od ciebie odpędzę! Baczność, bracie Sandoku!
Czarny uśmiechnął się zadowolony ze swojego brata Marcina.
— Baczność, bracie Sandoku! Jakże się miewasz?
— Wybornie, nie prawdaż? No, to jutro wypływamy na morze, a niech nie noszę z honorem mojego nazwiska, jeżeli W Monte-Vero za cztery tygodnie nie będziesz prawdziwym olbrzymem siły i zdrowia. Niech pioruny trzasną...