Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/1220

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Sandok był zręczny i wprawny we wszystkich tego rodzaju robotach, udało mu się też prędzéj niż komu innemu swój zamiar wykonać.
Już po kilku minutach wydobył kawał drzewa i zaczął świdrować!
Dziki uśmiech przebiegł mu po twarzy, gdy przebił się ku niemu pierwszy, jasny promyk światła, i prędko też powiększył otwór, tak że wkrótce mógł przezeń ujrzeć wodę i niebo. Ale na szczęście przedziurawił stronę okrętu do lądu zwróconą tak że i brzeg mógł przejrzeć, musiał tylko pilnować się, aby nikt nie postrzegł téj dziury w bocznéj ścianie, która już miała wielkość talara.
— Bardzo dobrze — bardzo dobrze! mruczał uradowany Sandok i przekonał się, że się nie mylił, licząc, że wieczór nadchodzi.
Ujrzał w dali w cieniu kilku drzew stojący powóz barona, znajdującego się na okręcie i właśnie rozmawiającego z Furschem i Edwardem na pokładzie, po nad miejscem, w którém Sandok podsłuchywał.
Murzyn przyłożył ucho do otworu i słuchał.
— Nie turbuj się mój drogi baronie, słyszał mówiącego Furscha: jesteśmy przygotowani do takich odwiedzin. Jeżeli na prawdę pan de Monte-Vero zaszczyci nas swoją wizytą, może być pewien, że przyjmiemy go należycie!
— Rzecz się ma gorzéj niż myślicie, mówił von Schlewe nieco stłumionym głosem. Doszła mnie za pośrednictwem hrabiny wiadomość, że książę wyjednał sobie u cesarza upoważnienie do wymierzenia kary, bo się przekonano, że naczelny inspektor d’Epervier został otruty!
— Téj trucizny mu nie podawałem — ale wszystko jedno! Co się nie udało cesarzowi, tém mniéj uda się księciu!
Sandok wydał głos zdziwienia, po tych słowach nastała przerwa w rozmowie, a on wyjrzał i w oddalenia dojrzał tuman kurzawy coraz się przybliżający. Jakiś