Drugi może byłby teraz zawrócił — ale nie Janek, którego nowe niebezpieczeństwo jeszcze bardziéj pociągało i drażniło.
Z głośnym, radosnym krzykiem popędził konia — postrzegł, że kozieł pędzi na dole pomiędzy krzakami.
Janek był bardzo blizko leśnéj kaplicy — ale wcale jéj nie widział.
Bez zwłoki wskoczył w niebardzo stromy wąwóz, a potém pędził nim daléj.
Gdy nakoniec osądził, że może strzelić do zwierzyny, ścisnął mocno nogami swojego islandczyka, wypuścił cugle i przyłożył do twarzy nabitą strzelbę.
Strzał padł.
Janek głośno się ucieszył, aż się jego wołanie daleko rozległo — widział, że kozieł skoczył rozpaczliwie.
— Trafiony! — ha, ha — trafiony! wołał i właśnie chciał wyskoczyć na otwarte wiejsce, gdy nagle, tuż blizko niego, z po za starego wiązu błysnął jasny promień i on po strzale poczuł gwałtowny ból, który go pozbawił przytomności.
Trafiony Janek spadł z konia, który go ciągnął za sobą po zaroślach, póki się małe nogi chłopczyny nie uwolniły z lekkich strzemion.
Leżał nieruchomy pomiędzy drzewami, a islandczyk rżąc uciekał.
Ale z po za grubego pnia wiązu wyszedł jakiś człowiek, ubrany w lekki płaszcz i w kapeluszu szeroko-skrzydłym mocno na oczy nasuniętym — towarzyszył mu zaś drugi, który wyszedł z pod daléj stojącego drzewa.
Wyglądali obaj jak leśni złodzieje; zbliżyli się ku miejscu, gdzie leżał chłopiec, któremu z lewego boku krew upływała.
— To on, półgłosem powiedział ten, który strzelił, uchylając nieco kapelusza — był to Fursch.
— Kula trafiła, już on do siebie nie przyjdzie, utrzymywał drugi, w którym poznajemy Rudego Dzika.
Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/1116
Wygląd
Ta strona została przepisana.