Strona:PL Friedrich Schiller - Zbójcy.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

macie wioska na głowie, któryby nie należał do piekła. Rozważcie, chwiejecie się jeszcze? Czyż tak to trudno pomiędzy niebem a piekłem wybierać? Pomóżże mi, kapłanie!
Ksiądz do siebie. Czy ten łotr oszalał? Głośno. Sądzicie może, że to są sidła zastawione, żeby was żywcem pochwycić? Czytajcie sami — to jest przebaczenie ogólne podpisane. Daje papier Szwajcerowi. Czy wątpicie jeszcze?
Karol. Patrzcie, patrzcie tylko! Czego wara więcej żądać potrzeba? podpisane ręką własną. Łaska to bez granic. Lękacie się może, że wam słowo złamią, boście słyszeli, że zdrajcom nie dotrzymują obietnic? Nie bójcie się! Własny ich interes przymusza do dotrzymania słowa, choćby je posłali szatanowi; bo któżby na przyszłość dawał im wiarę? Jakimżeby sposobem drugi raz tego samego mogli użyć środka? przysięgnę wam, że ich propozycya jest szczera. Oni wiedzą: żem ja podburzył, ja was do wściekłości doprowadził — wyście u nich niewinni; wasze zbrodnie są tylko błędami młodości, nierozważną czynnością. Mnie oni chcą dostać, ja sam jeden kary ich godny. Czyż nie tak, kapłanie?
Ksiądz. Jak się nazywa ten dyabeł, co z jego ciała przemawia? — Zapewne, zapewne, tak jest! Ten łotr zawraca mi głowę.
Karol. Jakto, dotąd żadnej odpowiedzi? Czy się spodziewacie z bronią w ręku wydostać?