Strona:PL Friedrich Schiller - Zbójcy.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

poczciwych chrześcijan — ale to nie wszystko! Pokazuje prawą rękę swoją. Widzisz te cztery kosztowne pierścienie, które na palcach moich noszę? Idź i powtórz tym panom od trybunału życia i śmierci słowo w słowo wszystko, co odemnie usłyszysz. — Ten rubin ściągnąłem z palca ministrowi, któregom na polowaniu u nóg jego księcia trupem położył. Z pyłu motłochu wyniósł się on pochlebstwem na pierwszego ulubieńca — upadek jego poprzednika był mu szczeblem do zaszczytów, przez łzy sierót do najwyższej wzniósł się potęgi. Ten dyament ściągnąłem radcy, który przedawał godności i urzędy więcej dającemu a żalących się obywateli od drzwi swoich odpychał. Ten agat noszę na pamiątkę popa z twojego rodzaju, którego własną ręką zadusiłem, gdy na publicznej kazalnicy łzy rzewne ronił, że święta inkwizycya ma się ku upadkowi. Mógłbym ci jeszcze więcej historyjek o moich pierścieniach opowiedzieć, gdyby mi nie żal już było tych kilku słów darmo wyrzuconych...
Ksiądz. O Faraonie, Faraonie!
Karol. Czy słyszycie? Zauważaliście ten wykrzyknik? Czy nie ma on postawy, jakby chciał ogień niebieski na zgraję Koraha przywołać! — Osądza ramion wzruszeniem — swojem chrześcijańskiem ach! potępia. Możeż człowiek tyle być ślepym? On, co tysiącem oczów Argusa bliźniego winy wyśledza, w ślepocie swoich widzieć nie