Strona:PL Friedrich Schiller - Zbójcy.djvu/83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

występującą w okropnym blasku wschodzącego słońca — tuż przy mnie czyhająca służba kątowników, a dalej muzyka przeraźliwa, co jeszcze skrzypie w uszach moich, i krakanie kruków zgłodniałych, co się czepiały po trzydzieści do wpół zgniłego ciała mojego poprzednika — i wszystko i wszystko do koła — i na domiar ta woń przyszłej szczęśliwości, która mi tak zakwitała — bracie, bracie! — a tu naraz wybawienie i wolność! O! to był huk, jakby się jedno koło z nieba odłamało. Słuchajcie, wisusy! powiadam wam, że gdybyście z głębi rozpalonego pieca prosto do wody z lodem wskoczyli, jeszczebyście tego przejścia tak mocno nie czuli jak ja, gdym się obaczył na drugim brzegu rzeki.
Szpigelberg śmiejąc się. Biedaku! wszak już minęło. Pijąc. Za szczęśliwe zmartwychwstanie!
Roller rzucając szklanką swoją. Nie, za wszystkie skarby mamony — tegobym nie chciał drugi raz się doczekać. Umierać, coś więcej znaczy jak koziołka wywrócić — ale na śmierć poglądać, to ciężej jak umierać.
Szpigelberg. A taż skacząca w obłoki prochownia? Uważasz, Racman, dlatego to powietrze z daleka siarką czuć było, jakby całą garderobę Lncypera pod firmamentem przewietrzali. Dzieło mistrzowskie, kapitanie! Zazdroszczę ci go.
Szwajcer. Jeźli miasto zabawkę sobie zrobiło, gdy naszego towarzysza jakby poszczutą świnię