Strona:PL Friedrich Schiller - Zbójcy.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

najdrażliwiej pruje błonę życia? Gniew? Ten wilk wygłodniały nasyca się za prędko. Niepokój? To robak, co toczy zbyt powolnie. Zmartwienie? Leniwo pełzająca gadzina. Bojaźń? Nadzieja prędko ją podcina. Jakto? I toż już cały szereg katów rodzaju ludzkiego? Czy tu arsenał śmierci już wyczerpany? Zamyślając się. Jakto? a więc?... Nie! Ha! Przestrach! Czego przestrach nie okaże? Co rozum, co religia poradzą, gdy ten olbrzym w zimne cię porwie objęcia? A jednak? — gdyby on i tę burzę wytrzymał? Gdyby?... O to przyjdziesz mi wtenczas na pomoc, narzekanie, i ty, żałości, piekielna Eumenido, wężu, co jadło swoje kilkakrotnie przeżuwasz, przetrawione napowrót pożerasz — wieczne niszczycielki i tworzycielki trucizny. I ty przyjdziesz, wyjąca zgryzoto, co własny dom pustoszysz i rany zadajesz własnej matce. Na pomoc moją i wy przybieżcie, dobroczynne gracye, słodko uśmiechnięta przeszłości, ty, przyszłości kwitnąca z rogiem tryskającym obfitością źródeł — gdy lotna noga wasza z jego chciwych ramion wyślizgiwać się będzie, pokazujcie mu w zwierciadłach waszych przyszłe rozkosze niebieskie! Tak napad za napadem, szturm za szturmem rozbijać będą to życie ułomne — aż wojska furyi dopędzi furya ostatnia: rozpacz. Zwycięstwo! zwycięstwo! plan jest wygotowany — misterny, wielki... nieomylny...