Strona:PL Friedrich Schiller - Zbójcy.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Szpigelberg. Wybór? Jakto? Nic nie macie do wyboru! Chcecie się do więzienia dłużników wpakować i tam dławić się jak śledzie, aż na dzień sądny zatrąbią? Chcecie z łopatą i motyką za kawał suchego chleba zamęczyć się? Wyć pod oknami piosneczki żebracze, żeby nędzną jałmużnę wyduszać? Albo zaprzysiądz tornistrowi — notabene jeżeli waszym twarzom zawierzą — i tam przy gderliwym humorze rozkazującego kaprala czyściec przechodzić na ziemi? wśród głośnych razów na takt bębnów maszerować? albo w raju galerników cały żelazny magazyn Wulkana włóczyć za sobą? Patrzcie, oto wszystko, w czem macie wybierać; cały pakunek do waszego wyboru!
Roller. Szpigelberg nie zupełnie się myli. Ja miałem także projekta; ale to wyjdzie na jedno. Coby to było, marzyłem, gdybyście razem zasiedli i jakie Vademecum, Noworocznik czy coś podobnego nabazgrali, albo za boży pieniądz obsypali świat krytykami, jak to moda teraz?
Szufterle. Do kata! Nie daleko odbiegliście od planów moich. Ja chciałem, żebyśmy się w religiantów poszyli i tygodniowo wykładali naukę pobożności.
Grim. Wybornie — a jeźli z tego nic się nie oskrobie, na ateistów! Moglibyśmy czterech ewangelistów zbić na winne jabłko, książkę naszą pod ogień oprawcy wydać i tak wielkiego narobić hałasu.