Strona:PL Friedrich Schiller - Zbójcy.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Karol. Piękny to wieniec za wasz pot na polach bitew wylany: ów żywot w salach szkolnych i nieśmiertelność w rzemyku do klasy wiedziona. Suta nagroda za krew wylaną: że waszymi panegirykami norymbergski kramarz pierniki obwija — albo jeźli szczęście posłuży, francuski tragik do kijów was przyśrubuje i drutem po ścianie przesuwa. Ha! ha! ha!
Szpigelberg pijąc. Czytajbo Jozefusa — proszę ciebie!
Karol. Pfuj! Hańba temu pokurczonemu wiekowi kastratów, co tylko dzieła przedwiekowe przeżuwać umie, bohaterów starożytności komentarzami ze skóry odziera, albo kaleczy w sztukach dramatycznych. W lędźwiach siły nie mają, a trzeba drożdży na rozmnażanie rodzaju ludzkiego.
Szpigelberg. Herbaty, braciszku, herbaty!
Karol. Niedorzecznemi modami barykadują przystęp zdrowej naturze, nie mają odwagi wypróżnienia szklanki dlatego, że nią zdrowie pić muszą — głaszczą lokaja żeby za nimi do pana się wstawiał a szturkają łajdaka, którego się nie boją. Ubóstwiają się o kawałek pieczeni, a potruć by się gotowi o pierzynę, za którą ktoś przy licytacyi więcej zapłaci. Klną saduceusza, że do kościoła pilnie nie uczęszcza, a nie wahają się przy ołtarzu procenta obliczać. Klęczą, żeby ogon szat swoich szeroko na ziemi rozłożyć; nie spuszczą oka z proboszcza, żeby się jego fryzowanej pe-