Strona:PL Friedrich Schiller - Zbójcy.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Stary Moor. Czy i ty przyszedłeś urągać rozpaczy mojej?
Karol. Ach! sumienie zdradza! Nie zważaj na moje słowa!
Stary Moor. Prawda, jam syna udręczał i syn znowu mnie udręczać musiał — to palec Boży. O mój Karolu, o mój Karolu! Jeźli w tej chwili szatą pokoju odziany wznosisz się nad moją głową, przebacz mi, o przebacz!
Karol. On ci przebacza — jeżeli godny twoim się synem nazywać, to przebaczyć ci musi.
Stary Moor. Och! on zanadto wspaniałomyślny... ale ja pójdę na jego spotkanie ze łzami mojemi, z bezsennemi nocami, ze snami dręczącymi — kolana jego obejmę, zawołam: zgrzeszyłem przeciw niebu i tobie, niegodny jestem, żebyś mię ojcem nazywał.
Karol wzruszony. Czy ci tak drogim był ten syn drugi?
Stary Moor. Tyś mi świadkiem, Boże! Czemuż uwieść się dałem podstępom niedobrego syna! Najszczęśliwszym ojcem byłem między ojcami — pełne nadziei dzieci rozkwitały u mego boku. Ale — złowroga godzino, zły duch wkradł się do serca młodszego syna — uwierzyłem wężowi, i obaj przepadli.
Karol oddalając się od niego. Przepadli na wieki!
Stary Moor. Czuję dziś do głębi, co mi Amalia mówiła — duch zemsty z jej ust przemawiał: