Strona:PL Friedrich Schiller - Zbójcy.djvu/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wojsko ognistych jeźdźców pędzi z góry! Krzyczą: rozbijaj, rozbijaj — cała wioska w przestrachu.
Franciszek. Biegnij, niech we wszystkie dzwony uderzą; niech wszystko idzie do kościoła — na kolana pada, modli się za mnie. Więźniów wypuścić na wolność. — Ubogim wszystko w dwójnasób, w trójnasób zwrócę — chcę... idźże — wołaj mi spowiednika, żeby grzechy odpuścił. Czy jeszcześ nie poszedł? Zgiełk dochodzi.
Daniel. Panie Boże, przebacz mi ciężkie grzechy moje! Jak to pogodzić? Pan zawsze pacierzów nie miałeś za grosz, moje psalmy i biblię na głowę mi rzucałeś, skoroś mię zastał przy modlitwach...
Franciszek. Nie mów już o tem... bo widzisz... Umrzeć, umrzeć! Byłoby za późno. Słychać wrzask zgrai Szwajcera. Módlże się, módl.
Daniel. Ja zawsze panu mówiłem... pan modlitwą pogardzasz, ale pamiętaj pan, pamiętaj: przyjdzie bieda na człowieka, niechno się po kołnierz naleje, wtenczas wszystkie skarby świata oddasz za jedno westchnienie chrześcijańskie. Widzisz pan? wyszydzałeś mię. — Otóż masz teraz! widzisz pan?
Franciszek ściskając go. Przebacz mi, kochany, złoty, słodki Danielu! przebacz mi — ja cię ubiorę od nóg aż... módlże się... ubiorę cię jak na wesele, ja ci... módl się, zaklinam cię, na