Strona:PL Friedrich Schiller - Zbójcy.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Bogdaj cię piorun oniemił, ty duchu kłamliwy; ten język przeklęty ja ci z gardła wyrwę.
Mozer. Tak wcześnie ciężar prawdy poczułeś? — Jeszczem żadnych nie przywiódł dowodów; pozwól do dowodów przystąpić...
Franciszek. Milcz! Idź do piekła z swymi dowodami. Dusza będzie zniszczona, i nic mi na to nie odpowiadaj.
Mozer. Dlatego skowyczą duchy przepaści, ale niebo głową potrząsa. Myślisz, że przed ramieniem wymierzającego sprawiedliwość uciekniesz do pustego królestwa nicości? Wzniesiesz się do nieba — On tam; pójdziesz do piekła — i tam On znowu. Zawołasz do nocy: zakryj mię! i do ciemności: osłoń mię! — ciemność musi świecić nad tobą i nad potępionym dnieć północ — twój duch nieśmiertelny pod temi słowami wzdryga się i nad ślepą myślą zwycięża.
Franciszek. Nie chcę być nieśmiertelnym — niech tam będzie, co chce, przeszkodzić nie mogę — ale go zmuszę, żeby mię zniszczył; wściekłość jego rozdrażnię, żeby mię zniszczył w wściekłości. Powiedz mi, jakie są grzechy największe, co najstraszniejszy gniew w nim obudzają?
Mozer. Dwa znam tylko — ale ich ludzie nie popełniają — nie znają nawet.
Franciszek. Jakie dwa?
Mozer. Ojcobójstwo nazywa się jeden; bratobójstwro nazywa sia drugi. Czego tak bledniesz?