Strona:PL Friedrich Schiller - Zbójcy.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Szwajcer. Rozkazuj, kapitanie! — co mamy czynić?
Karol. Powstań, Szwajcer, i tych świętych dotknij się włosów! Prowadzi go do ojca i daje mu w rękę pukiel włosów. Pamiętasz, gdyś owemu czeskiemu kawalerzyście głowę rozpłatał, w tej samej chwili, gdy mię pałaszem miał ugodzić, gdy ja bez tchu i zmęczony walką na kolana upadłem? Obiecałem ci wówczas nagrodę królewską — do tej chwili nie mogłem ci nigdy długu tego wypłacić...
Szwajcer. Prawda, przysiągłeś mi — ale pozwól mi, wiecznie zwać ciebie swym dłużnikiem.
Karol. Nie, zaraz ci się odpłacę. Szwajcer, jeszcze tak żaden śmiertelny nie był zaszczycony, jak ty w tej chwili, Szwajcer! Pomścij ojca mego! Szwajcer powstaje.
Szwajcer. Wielki kapitanie! Dziś po raz pierwszy uczyniłeś mnie dumnym. Rozkazuj: gdzie, jak, kiedy mam uderzyć?
Karol. Tu minuty święte — musisz więc śpieszyć. Wybierz najgodniejszego z wszystkich i prosto udaj się na zamek szlachcica. Wywlecz go z łoża, jeżeli usypia, albo w objęciach leży rozkoszy; wyciągnij go od uczty, jeżeli się upoił; oderwij od krzyża, jeżeli modli się przed nim na kolanach. Ale zapowiadam ci, surowo nakazuję, nie przywódź tu umarłego. Tego ciało na kawałki poszarpię i sępom głodnym na strawę rzucę, kto