Strona:PL Friedrich Schiller - Zbójcy.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Karol. Takiem zaklęciem drapieżne zwierzęta wywołałbyś z ich pieczar.
Stary Moor. Leżałem na łożu boleści i zaledwie po ciężkiej chorobie trochę sił zebrałem, gdy oto wprowadzono do mnie człowieka, który zapewniał, że mój syn starszy poległ na wojnie — przyniósł z sobą pałasz krwią jego zbroczony — i pożegnanie ostatnie i straszne słowa, że moje przekleństwo zawiodło go na bój, śmierć i rozpacz.
Karol odwracając się. To oczywista!
Stary Moor. Słuchaj dalej: padłem bez zmysłów na tę wiadomość. Musiano wziąść mię za umarłego, bo gdym przyszedł do siebie, leżałem w trumnie i jak umarły w śmiertelne owinięty płótno. Skrobałem wieko trumny — odemknięto. Noc była ciemna i mój syn Franciszek stanął nademną. „Co, zawołał głosem straszliwym, czy wiecznie żyć będziesz?“ i wieko trumny zaparło się znowu. Piorun tych słów odebrał mi zmysły — gdym się obudził, czułem, że trumnę podnieśli i ciągnęli na wozie przez pół godziny. Nakoniec otworzono — stałem przy wejściu do tego sklepienia, mój syn był przy mnie i ów człowiek, co zakrwawiony pałasz przyniósł mi Karola. Dziesięć razy obejmowałem jego kolana, zaklinałem; ale błagania starca nie wzruszyły jego serca. Precz ze ścierwem — zagrzmiało z ust jego, dosyć się nażył — w dół mię zepchnięto bez litości, a syn mój, Franciszek drzwi zaryglował.