Strona:PL Friedrich Schiller - Zbójcy.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kolanach — he, może nie pamiętasz? ot tam w okrągłym pokoju — patrzajcie, i tobyś zapomniał? — a kukułka, którąś lubił tak słuchać? kukułka rozbita, pomyśl pan sobie, w kawałeczki rozbita — stara Zuzanna upuściła na podłogę zamiatając pokój — otóż tak, siedziałeś pan na kolanach a krzyczałeś: Hoto to, konika mego! Pobiegłem za konikiem. Jezu Boże, i mnież było biegać? słucham — gorący pot polał mi się z czoła — krzyk płaczliwy wpadł do ucha: pędzę co tchu, a tu krew się leje, panicz na ziemię zleciał! Święta Matko Boża! jakby mi kto okropu gorącego zalał — ale to tak zawsze, kiedy obiema oczami dzieci nie doglądasz. Panie Boże! a gdyby oko wybił sobie — dobrze że rączkę tylko; ależ prawą rączkę. Przez całe życie, powiedziałem sobie, ani noża, ani nożyczek, ani nic ostrego nie dam dziecku do ręki. Szczęście, że pan i pani wyjechali z domu — tak, tak! Nauka na całe życie będzie — a nużbym służbę utracił, a nużby... niech ci Pan Bóg przebaczy, niedobra dziecino! Ale nu, chwała Bogu zagoiło się jakoś, i tylko blizna na ręce została.
Karol. Ani słowa nie rozumiem z tego, co mówisz.
Daniel. Dobrze, dobrze, a wtenczas? ileż to razy ukradkiem podsuwałem wam to ciasteczek, to biszkopcików, to makaroników! Jam cię, paniczu, zawsze najwięcej lubił. A nie pamiętasz,