Strona:PL Friedrich Schiller - Zbójcy.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Daniel uderzony. Co, mój panie? Nie, tego nie mówił; ale gdy go panna oprowadzała po galery i obrazów, właśnie wtenczas prochy z ram zmiatałem — hrabia zamilkł przed wizerunkiem nieboszczyka pana, jakby piorunem rażony. Panna Amalia wskazała na obraz i rzekła: „Doskonały człowiek!“ — Tak, odpowiedział on, doskonały człowiek! — i oczy ocierał.
Franciszek. Słuchaj, Danielu — ty wiesz, żem zawsze dobrotliwym był dla ciebie panem; dawałem ci żywność i odzienie i chorą twą starość we wszystkich pracach oszczędzałem...
Daniel. Niech wam Bóg za to nagrodzi, łaskawy panie! — ja też wam zawsze wiernie służyłem.
Franciszek. Właśniem chciał to powiedzieć. Jeszcześ mi w życiu nie sprzeciwił się w niczem, bo znasz dobrze, żeś mi winien posłuszeństwo we wszystkiem, co nakażę.
Daniel. Z całego serca we wszystkiem, co Boga i sumienia nie obrazi.
Franciszek. Fraszki, fraszki! Czy się nie wstydzisz? Stary człowiek i bajkom nianiek dawać wiarę. Hej, Danielu, głupstwo powiedziałeś! Ja panem — Bóg i sumienie mnie tylko ukarżą. jeźli jest jaki Bóg i sumienie.
Daniel załamując ręce. Miłosierne nieba!
Franciszek. Na twoje posłuszeństwo! — rozumiesz to słowo? na twoje posłuszeństwo, rozkazuję