Strona:PL Friedrich Schiller - Zbójcy.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jako gruchający seladon przed tobą. Wprawdzie nie uczył się, na wzór stęsknionych pasterzy Arkadyi, echom grot i opok miłosne skargi swoje wypowiadać — Franciszek mówi, a gdy nie odpowiadają, to rozkazuje.
Amalia. Robaku! rozkazywać? ty mnie rozkazywać? A gdy rozkazy z szyderskim śmiechem odrzucę?
Franciszek. Tego nie uczynisz. Znam ja sposób, co dumę upornej głowy na piękne zegnie do ziemi — klasztor i mury.
Amalia. Brawo, cudownie! A w klasztorze i murach od twych oczów bazyliszkowych na wieki uwolniona i w czas bogata, by o Karolu myśleć, żyć pamięcią o nim. Bądźże mi pozdrowiony z twoim klasztorem! Przybywaj, przybywaj z twoimi murami!
Franciszek. Ha, ha! Czy tak? Pomnij, żeś mię nauczyła sztuki udręczania ciebie. Mój widok, podobny do furyi z ognistymi włosami, musi ci ten wieczny kaprys o Karolu z głowy wybiczować. Straszydło Franciszka stanie za obrażeni twego kochanka na czatach, jak pies czarownika, co lega na skrzyniach ze złotem. Za włosy cię do kaplicy zawlokę; mieczem w dłoni przysięgę małżeńską z pod duszy ci dobędę; do dziewiczego twego łoża jak burza się zwalę — i wstyd twój dumny większą jeszcze dumą pokonam.
Amalia dając mu policzek. Weźże to na zadatek!