Strona:PL Fredro Aleksander - Nieznany zbiór poezyj.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A gdy kark zbiia, dopiéro tym razem,
Oznaymia Swiatu że latał Pegazem —        30
Tamten przeciwnie kwiecistemi slady
Iak zacznie kręcić między gaie, sady,
Strumyki, Chatki, nisko zawsze nisko,
Aż koniec końców wtłoczy się w Bagnisko. —
Przestrogi, rozum, i dobre przykłady        35
Niczém dla wsciekłéy pisarczéy gromady.
Ten dzierżąc Kliio, ciągnąc Melpomenę,
Z piérwszą się potknął, z drugą zaległ scenę;
Z dawna obciążon uprzedzenia darem,
Gnie stare barki pod sławy ciężarem;        40
Niechce się wstrzymać w niesczęsnym zapale,
I drzymiąc ciągle, niezważaiąc wcale
Że mu się Bardon przemienił na Dudy,
Iiescze Sarmackie chce zachwycać Ludy —
Tamten okradłszy znane Jeniiusze        45
Stoletnie Niemcy przebiéra w kontusze —
Ci zaś po obcych Parnasach tułacze,
Dzieł naysczytniéyszych poziome tłumacze,
Owoc lat wielu opłacony trudem,
Polsczą w dniach kilku, iakby wiesczym cudem;        50
A widząc szybkość w nasladowczym tworze,
Strach by im kiedyś niebrakło na wzorze —
Zyskuią wprawdzie na liczbie na czasie,
Lecz w ich przelaniu, w tym ciągłym zapasie
Gdzie rym ze sensem, sens z myślą się spiéra,        55
Któż poznać może Rasyna, Szyllera?
Iak Dąb wyniosły, kiedy zbroyne ramie
Z pięknych gałęzi konar mu obłamie,
Przeszłą postawę świadczy tylko wzrostem —
Iak mech nieczysty pełzącym porostem,        60
Gdy twór obeymie sztuki Praxytela,
Kształty i gładkość i powab zasciela;