Strona:PL Francis Bret Harte Nowelle.pdf/237

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Możebyście chwilkę zaczekali, zanim ją uprzedzę — zaproponował z udanym spokojem.
Zgodzili się. Drzwi domostwa otworzyły się i zawarły na gospodarzu. Goście oparli się o zagrodę, wyczekując i nasłuchując.
Lecz przez czas jakiś jedynym dźwiękiem, wpadającym w ucho, był szelest ściekających z liści kropel deszczu i szmer wiatru w gałęziach. Goście się zaniepokoili. Z ust do ust podawane zaczęły krążyć przypuszczenia, domysły: „Wiadro mu rzuciła na głowę“. „Do szybu wepchnęła i drzwi zatrzasła“. „Na ziemię powaliła i własnym przygniotła ciężarem“. „Baczność! A nuż wiedźma wyskoczy na nas!“
Istotnie zazgrzytała klamka, drzwi się uchyliły powoli i dał się słyszéć głos:
— Czemu stoicie na deszczu, wchodźcie!
Głos to nie był ani „starego“, ani jego szanownéj połowicy. Głos to był małego dziecka, cienki i piskliwy a jednak ochrypły, chrypką wyrobioną przez włóczęgę, przez pewność siebie. Przed niemi téż stał chłopczyk drobny, z twarzyczką o delikatnych rysach, niepozbawioną wdzięku, lecz nacechowaną arogancyą przedwczesnego doświadczenia, omroczoną przedwczesną wiadomością dobrego i złego. Wylazł widać dopiéro z łóżka, bo naciągał kołdrę na pół nagie ramiona.
— No! wchodźcie! — mówił gderliwie — tylko cicho, bo tam „stary“ z nią gada — dodał, wskazując na drzwi, skąd istotnie dochodziły pokorne dźwięki głosu „starego“.
— Puść mnie! — zawołał chłopiec niecierpliwie, wyrywając się z objęć Dick’a, co go chciał podnieść. — Puść mnie! Ty! nieznośny! słyszysz!
Puścił go Dick Bullen ze stłumionym śmiechem i zaklęciem, a goście weszli i usiedli dokoła dużego, środek izby zajmującego stołu. Johnny otworzył szafę i wyjmując z niéj różne prowizye, stawiał je z największą powagą przed gośćmi.
— Ot macie gorzałkę... a oto obwarzanki... słonina... ser... (ukąsił niosąc). Ot macie i cukier (drobną, czarną, od dawna niemytą rączką uchwycił kawałek i do ust podniósł)... jest i pieczeń... Tam na policy są jeszcze kwaszone jabłka, nieosobliwe... odymają. A teraz — skończył — jedzcie na zdrowie i nie bójcie się niczego, ja bo nie dbam o nią ani tyle; co mi tam! nie należę do niéj; oho!
Zatrzymał się na progu izdebki, alkowy raczéj przepierzeniem od głównéj oddzielonéj izby. W głębi rysowało się wązkie łóżeczko. Stał na progu chwilkę z bosemi, chudemi nóżkami, wyzierającemi z pod kołdry, którą się był okrył. Przypatrywał się gościom i kiwał głową.