Strona:PL Francis Bret Harte Nowelle.pdf/215

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ani to, ani tamto — odrzekł Tom.
— A możebyś myślał, że to cynober, hę? I cobyś powiedział, gdyby, naprzykład, wuj Ben wiedział, gdzie się to znajduje, skąd można tego wydobyć dziesięć tonn dziennie, każda po dwa tysiące dolarów. Cobyś na to powiedział, hę?
— Ale — rzekł chłopiec — gdybyś wiedział coś o tém, wuju Ben...
Johnson obejrzał się, głos zniżył.
— Wiem, Tomy, wiem! Pokłady, mówię ci, skarby! Jużem posłał próbę do Frisko; za dwa, trzy dni, ajent przybędzie.
Mówiąc to, nie spuszczał niespokojnego, badawczego wzroku z chłopca, lecz ten najmniejszego nie okazał zdziwienia, lub niedowierzania, chociaż mógłby napomknąć coś o odnoszących się do téj kwestyi drwinach Yuba Billa.
— Nikt się ani domyśla — ciągnął poufnie stary — nikt nie wie, oprócz mnie, ciebie i ajenta we Frisko. Widziano, jak-em kopał ziemię: „Śmiecie“ — wołano, i śmiano się ze mnie. Widziano, jak-em się walał pijany po szynkach i drogach i śmiano się: „Na kawał wzięty!“ — mówiono. A może — spytał nagle — a może i teraz tak mówią, jak sądzisz, Tom?
Tom wzniósł oczy, obojętnie wstrząsnął głową i rzucił kamieniem w przemykającego przed grotą zająca.
— Gdym cię, Tomy, poraz pierwszy ujrzał — ciągnął uspokojony Johnson — pamiętasz, wówczas, kiedyś mnie, nieznajomego, na drodze podparł, do studni zawiódł i zimną oblał wodą, powiedziałem sobie: Johnson, ten chłopak drwić z ciebie nie będzie, nie będzie, — zaufać mu możesz. Pyszczek biały, kwadratowy, kwadratowy, biały pyszczek, własne to są moje słowa, Tom...
Zatrzymał się, a potém coraz poufniéj, rzewniéj:
— Johnson! — mówiłem sobie. — Czego ci potrzeba? Kapitału i wspólnika. Kapitał będzie, a wspólnik już jest: nazywa się Tom Islington... Tom Islington, własne to moje słowa, własne, Tom...
Zatrzymał się, trąc o kolano wilgotne dłonie.
— Przed sześciu miesiącami — ciągnął — sporządziłem kontrakt spółki; znosząc się z ajentem, pisałem w swojém imieniu i w imieniu wspólnika mego, Tom Islingtona. Czy wspólnik mój dorosły, czy dziecko, to do ajenta nie należy. Nic mu do tego.
Przysunął się do chłopca, położył mu pieszczotliwie rękę na głowie, w widoczném jednak przywiązaniu tém do dziecka przebijała się nieśmiałość pewna, niby niejasne poczucie dzielącéj ich przepaści. Czuł i rozumiał, że w zwróconém nań spojrzeniu chłopca był spryt, wesołość, rozwaga, czasem przebłyski kobiecéj niemal tkli-